Stalin nie zapomniał ani o nieposłuszeństwie Mołotowa, ani o grzechach Poliny i wraz z Berią planował jej porwanie i zamordowanie. Miała szczęście, że przeżyła. 25 października 1938 roku Beria aresztował żonę Kalinina. W kraju, gdzie żona głowy państwa przebywała w więzieniu, nikt nie mógł być bezpieczny.
Fanatyk, faszysta, bohater. Dlaczego? Stepan Bandera to dla większości Polaków symbol wszystkiego, co najgorsze w naszych relacjach z Ukrainą. Wiele osób nie może zrozumieć, dlaczego Ukraińcy hołubią kogoś, kto jest odpowiedzialny za Rzeź Wołyńską i mordowanie mieszkających na Wołyniu Polaków.
xGd5. Uwaga! Ta strona zawiera treści przeznaczone tylko dla dorosłych Jeśli nie masz 18 lat, nie powinieneś jej oglądać Lubieżne czyny Stalina z 13-latką! Przed światem ukryto jego bezeceństwa Data utworzenia: 28 lipca 2019, 15:00. Kto wie jak by się potoczyły losy świata, gdyby ukarano przyszłego dyktatora za wybujały temperament seksualny. A tak, Józef Stalin († 75), bo o nim mowa, nie tylko nie poniósł kary za wykorzystanie 13-latki, która urodziła mu syna, ale utopił potem w morzu krwi kilkadziesiąt milionów ludzi Józef Stalin Foto: Zuma Press To była pilnie strzeżona tajemnica imperium radzieckiego. Tylko kilku zaufanych towarzyszy wiedziało o wyczynach Stalina na zesłaniu. Syn gruzińskiego szewca za działalność rewolucyjną trafił w marcu 1914. za krąg polarny do wsi Kurejki. W zapyziałej wiosce mieszkało 57 osób. Gnieździli się w kilku chatach, w jednej z nich rodzina Perepryginów, z których najmłodszą była Lidia. Rozpijał i wykorzystywał 13-latka polubiła Stalina. Bo był szczupły, przystojny, nie przypominał późniejszego mruka z twarzą pooraną śladami po krostach. Dziewczynka spodobała się też Stalinowi. Bolszewik wprowadzał ją w dorosłe życie, raczył alkoholem, uprawiali seks. Romansu nie można było ukryć. Kiedy dowiedział się o nim policjant Iwan Laletin, postanowił dobrać się Stalinowi do skóry. Był przydzielony do pilnowania zesłańca i chciał go postawić przed sądem za rozpijanie i uprawianie seksu z dzieckiem. Musiał go jednak przyłapać na gorącym uczynku. Kiedy nadarzyła się taka okazja, Laletin wparował do chaty i przerwał Stalinowi zabawę. Ten rzucił się na policjanta, stróż porządku postrzelił rewolucjonistę. O tym, że Stalin wykorzystał seksualnie dziewczynkę, wiedziała Moskwa, wściekali się na łotra bracia Lidii, a Laletin zagroził, że go wykończy. Winowajca ubłagał go, obiecując, że się ożeni z dziewczynką, gdy osiągnie właściwy wiek. Zaręczył się z nią, ale afera wybuchła, gdy Lidia zaszła w ciążę. Kochanek wprowadził się do jej chaty, a dziewczyna nocami zakradała się do jego łóżka. Przyszły dyktator czekał na sygnał od Lenina, by ruszyć z zesłania do stolicy i ciąża nastolatki doprowadzała go do furii. W grudniu 1914 r. Lidia urodziła dziecko, które wkrótce zmarło. W 1916 r. dziewczyna znów zaszła w ciążę, wtedy Stalin uciekł. W kwietniu 1917 r. Lidia urodziła synka. Dała mu na imię Aleksander. W lutym 1917 r. wybuchła w Rosji rewolucja. 12 marca car abdykował, Stalin przyjechał do Piotrogrodu i o Lidii i jej dziecku nie można było mówić. Kobieta wyszła później za mąż za Jakowa Dawidowa, który adoptował Aleksandra. Prawda wyszła na jaw Na początku lat 20. pisano o skandalu w lokalnej gazecie, sprawę podchwyciła zachodnia prasa. Moskwa uznała, że to tylko wroga propaganda. Wszystko zmieniło się po śmierci Stalina w 1953 r. Nikita Chruszczow kazał aferę wyjaśnić. Zadanie spadło na gen. Iwana Sierowa, szefa KGB. Jego ludzie węszyli w miejscu zsyłki Stalina i sporządzili raport. W 1956 r. Chruszczow przedstawił go członkom Politbiura i wtedy bonzowie dowiedzieli się, jak pomiatał kobietami Stalin. Dokument jednak opieczętowano i schowano w kremlowskim archiwum. Dopiero po dekadach dotarli do niego badacze. W raporcie Sierowa wspomniano, że Stalin nigdy nie pomógł Lidii, nie interesował się też losem dziecka. Był tam również pamiętnik jego kochanki. Powstał dwie dekady po jej „związku” ze Stalinem. Nie wspomniała o seksie, bo to mogło dla niej i jej bliskich skończyć się śmiercią. Lidia powiedziała kiedyś Aleksandrowi, kto jest jego ojcem. Chłopak nie wspominał o tym nikomu i pewnie wszyscy by o tym zapomnieli, gdyby nie jego syn Jurij Dawidow (67 l.), który na początku lat 70. dowiedział się od rodziców, że jest wnukiem Stalina. Latami uważano go za oszusta i tylko badania genetyczne mogły rozstrzygnąć, jaka jest prawda. Kiedy je zrobiono, potwierdziło się, że dziadkiem emerytowanego inżyniera budownictwa z Nowokuźniecka był komunistyczny dyktator. "O tym, że Jurij Dawidow jest potomkiem Stalina ludzie mówili od dawna, teraz to pewne niemal na sto procent" – napisała gazeta „The Siberian Times”. Jurij mówił, że walczył o dobre imię Lidii, swojej babci i swoich rodziców. Badania DNA zrobiono w 2016 roku dzięki uporowi innego wnuka dyktatora, Aleksandra Burdońskiego († 75 l.) Aleksander, który był synem Wasilija Stalina (owoc związku dyktatora z drugą żoną, Nadieżdą Alliłujewą) zmarł w maju 2017 r. i dziś Jurij Dawidow jest jedynym żyjącym wnukiem dyktatora. Tak wyglądała agonia Związku Radzieckiego Wnuk Stalina: Dziadek nie był zbrodniarzem! /2 Stalin sypiał z 13-latką Sovfoto/Universal Images Group / East News Chata we wsi Kurejki, gdzie przebywał na zesłaniu Józef Stalin w latach 191-1917 /2 Stalin sypiał z 13-latką Zuma Press Kto wie jak by się potoczyły losy świata, gdyby ukarano przyszłego dyktatora za wybujały temperament seksualny. Masz ciekawy temat? Napisz do nas list! Chcesz, żebyśmy opisali Twoją historię albo zajęli się jakimś problemem? Masz ciekawy temat? Napisz do nas! Listy od czytelników już wielokrotnie nas zainspirowały, a na ich podstawie powstały liczne teksty. Wiele listów publikujemy w całości. Wszystkie historie znajdziecie tutaj. Napisz list do redakcji: List do redakcji Podziel się tym artykułem:
Zniszczenia wojenne były ogromne. Warszawa, przed II wojną światową porównywana do Paryża, zmieniła się w morze gruzów, straciwszy aż 85 proc. zabudowy. O podniesieniu miasta z ruin oficjalnie zdecydowały komunistyczne władze, już 14 lutego 1945 r. tworząc Biuro Odbudowy Stolicy (BOS). Zanim jednak podjęto urzędowe kroki, to sami mieszkańcy zaczęli remontować budynki, które się do tego nadawały. Warszawa miała szansę znów być niemal tak piękna, jak przed wojną, ale zupełnie inną wizję mieli komuniści z Józefem Stalinem na czele. Nie jest tajemnicą, że decyzja o odbudowie Warszawy tak naprawdę zapadła w Moskwie. Z kilofem na fasady Choć Stalin nienawidził Syreniego Grodu, to właśnie on chciał, by wciąż był on polską stolicą i wrócił do życia. Ale nie jako miasto z "burżuazyjną zabudową", a jako nowy, socjalistyczny twór. Jednak nie tylko radzieckim władzom można przypisać winę za zmianę charakteru zabudowy Warszawy. Proces ten zaczął się już przed wojną, kiedy modny stał się modernizm. Jego wielbiciele uważali takie style jak eklektyzm czy secesja za szczyt kiczu. Często się zdarzało, że w imię modernizacji miasta skuwano bogate elewacje kamienic. Po wojnie, ze względu na zniszczenia, z łatwością dało się przebudować całe miasto. "Moderniści" kontra "zabytkowicze" Na szczęście nie wszyscy pracownicy BOS mieli tak radykalne poglądy. Tzw. moderniści, których twarzą był szef biura Roman Piotrowski, ścierali się z "zabytkowiczami" reprezentowanymi przez Jana Zachwatowicza. To właśnie jemu zawdzięczamy odbudowę warszawskiej Starówki i Nowego Miasta oraz ulic Krakowskie Przedmieście i Nowy Świat. Mimo że dziś legendarny wręcz jest rabunek cegieł przywożonych do Warszawy ze zrujnowanych Ziem Odzyskanych, to władza ukuła hasło "Cały naród buduje swoją stolicę" i właśnie jako wspólny wysiłek Polaków odbudowa miasta jest do dziś postrzegana. Kamienice i pałace do piachu Obecnie tylko miłośnicy Warszawy wiedzą, że jej odbudowa wiązała się ze zniszczeniem co najmniej kilkuset mieszczańskich kamienic nadających się do odbudowy, ale niepasujących do nowej koncepcji, szczególnie po zadekretowaniu w 1949 r. socrealizmu, którego najjaskrawszym przykładem, oprócz PKiN, jest Marszałkowska Dzielnica Mieszkaniowa. W jej miejscu wznosiły się przed wojną siedziby najbogatszych warszawskich kupców, jak choćby przepiękny Dom pod Syrenami. Do nowego wizerunku nie pasowała też obłędna Filharmonia Warszawska. Choć spłonęła już w 1939 r., to nadawała się do odbudowy, ale zamiast niej wzniesiono socrealistyczną Filharmonię Narodową. Wśród wartościowych budynków, których nie odbudowano, można wymienić choćby zastąpione skwerami pałac Badenich czy czerwony pałac Branickich, Wielką Synagogę (dziś wznosi się tu 120-metrowy wieżowiec) oraz wille Wernickiego i Lilpopa zastąpione budynkiem ambasady USA. Podstępy Zachwatowicza Sam Zachwatowicz często musiał używać podstępów, aby odbudować dany obiekt. Tak było choćby z murami obronnymi na Starówce, których komuniści nie chcieli, bo bali się, że będą służyły za schronienie spiskowcom. Zachwatowicz argumentował, że bez murów świetnie widoczne staną się odbudowane staromiejskie kościoły, czego władza chciała uniknąć. Co ciekawe, wiele kamienic istnieje po dziś dzień tylko dlatego, że zajęli je partyjni urzędnicy. Mówili oni, że nie przyłożą ręki do "akcji niszczenia Warszawy". Sam Bolesław Bierut na początku lat 50. zatrzymał wyburzenia "modernistów" słowami: "Jak tak dalej pójdzie, tylko Stare Miasto nam zostanie". Jak więc widać, choć Polska stolica uchodzi za przykład powojennej odbudowy, to równie dobrze można ją określić mianem nieodbudowanej. Pałac Brühla W cieniu Pałacu Saskiego wznosił się oszałamiający wręcz pałac Brühla. Rokokowa rezydencja w XVIII w. należała do Henryka Brühla, wpływowego pierwszego ministra i faworyta króla Augusta III. W 1932 r. doskonałej przebudowy gmachu dokonał architekt Bohdan Pniewski na potrzeby ówczesnego MSZ, którego siedziba mieściła się w pałacu tuż przed wojną. Budynek wysadzono wraz z Pałacem Saskim i wraz z nim ma szansę zostać odbudowany. Teraz w jego miejscu znajduje się niezagospodarowana działka. Pałac Kronenberga "Oto pomnik mojej głupoty" - miał powiedzieć Leopold Kronenberg, obrzydliwie bogaty XIX-wieczny finansista, kiedy świat ujrzał jego warszawską siedzibę. Oszałamiający eklektyczny pałac stanął przy dzisiejszym pl. Małachowskiego i był koszmarnie drogi - budowa kosztowała okrągły milion rubli w złocie. Pałac został wypalony w 1939 r., ale jego doskonale zachowane mury rozebrano dopiero w latach 60.! Dziś w jego miejscu widzimy zachodnią ścianę modernistycznego Hotelu Sofitel, dawna Victoria. Pasaż Simonsa i ul. Nalewki Nalewki są przykładem zagłady całej ulicy. Przez lata stanowiły tętniący życiem fragment dzielnicy żydowskiej, po powstaniu w getcie z 1943 r. były doszczętnie zniszczone. Nie zdecydowano się na ich odbudowę, teraz znajduje się tu park i pusta ul. Bohaterów Getta. Jednym z ciekawszych budynków był duży dom handlowy zwany Pasażem Simonsa. Obecnie nie ma po nim śladu. W 2011 r. pojawił się projekt jego odbudowy, jednak tylko lekko nawiązujący do przedwojennego budynku. Pałac Saski Pałac Saski to sztandarowy symbol Warszawy niedobudowanej. Przed wojną jego imponująca kolumnada zachwycała warszawiaków. Powstała w miejsce XVII-wiecznego pałacu należącego do królów Augusta II i III, którego skrzydła przebudowano w stylu klasycystycznym. W XIX w. jedno z mieszkań zajęli, wraz z maleńkim synem, rodzice Fryderyka Chopina. W 1925 r. w centralnej części kolumnady umieszczono Grób Nieznanego Żołnierza, który został oszczędzony przez hitlerowców podczas wysadzenia pałacu w 1944 r. i istnieje do dziś. Obecnie trwa dyskusja nad odbudową pałacu. Mógłby się w nim mieścić nowy warszawski ratusz. Dom Towarzystwa Ubezpieczeniowego "Rosja" Brak Domu Towarzystwa Ubezpieczeniowego "Rosja" to jedna z bardziej dotkliwych strat w kamienicznej tkance Warszawy. Bogato zdobiony budynek przy ul. Marszałkowskiej wzniesiono w ostatnich latach XIX w. Łączył funkcje biurowe i mieszkalne. W 1944 r. został spalony przez Niemców, jego mury rozebrano do I piętra. Pozostałości gmachu zostały wkomponowane we wnętrza nowego budynku tzw. Dom pod Sedesami, zupełnie niepodobnego do imponującego poprzednika. Obecnie w jego miejscu planuje się budowę nowego biurowca, przez co znikną najpewniej pozostałości "Rosji". Archikatedra św. Jana Chrzciciela Powojenna katedra tak się zrosła z Warszawą, że mało kto pamięta, iż przed 1939 r. wyglądała zupełnie inaczej. Wygląd średniowiecznej fasady kościoła nie jest znany, wiadomo, że w baroku przebudowano ją według ówczesnej mody, ale wystrój ten został w XIX w. zastąpiony zupełnie nową kreacją w stylu neogotyku angielskiego. Po II wojnie światowej prof. Jan Zachwatowicz zaprojektował autorski, nigdy nieistniejący front katedry, nawiązujący do gotyku nadwiślańskiego. Możemy go podziwiać do dziś. Kamienica Taubenhausa Olbrzymi neogotycki budynek w Al. Ujazdowskich powstał na zlecenie kamienicznika Matiasa Taubenhausa. Mieściły się w nim luksusowe apartamenty na wynajem. Jeśli ktoś miał tam mieszkanie, jasne było, że należy do śmietanki towarzyskiej przedwojennej Warszawy. Kamienica została uszkodzona podczas działań wojennych, ale nadawała się do odbudowy. Niestety, na początku lat 50. XX w. ją rozebrano, tworząc skwer, który jest tam po dziś dzień. Zobacz: Tak ZATONĄŁ Titanic. Oto największe tajemnice [GALERIA]
Wystarczy spojrzeć na portret Mikołaja Przewalskiego i wizerunek starszego Józefa Stalina. Wyglądają jak bracia. Jeśli okrasić to podobieństwo faktem, iż Przewalski był podróżnikiem i według niektórych relacji zawitał przed narodzinami małego Józefa do Gori, gdzie mógł poznać jego matkę, cała historia układa się w scenariusz jak z obyczajowego serialu. Ile w nim prawdy? Co wy tak się uparliście na tego Stalina? Przecież to był Polak. W ten sposób, jak pisze Adam Węgłowski, miał zareagować Nikita Chruszczow w czasie swojej wizyty w Polsce w 1962 roku, kiedy polscy towarzysze z otoczenia Władysława Gomułki dopytywali go o przebieg procesu destalinizacji w ZSRR. Wikimedia Commons Nieco z przymrużeniem oka, nieco naciągając swoje wywody w kierunku sensacji, autor „Bardzo polskiej historii wszystkiego” poszukuje polskich korzeni i pierwiastków polskości między innymi u Krzysztofa Kolumba, Kuby Rozpruwacza, Drakuli, a nawet Frankensteina. Prześwietla również rodzinne historie Dżugaszwilich. Jak pisze, matka Józefa Stalina, Jekaterina, praczka i najemna służąca, nie cieszyła się zbyt dobrą opinią w Gori. Ponoć do grona jej kochanków – oprócz samego Przewalskiego – zaliczał się również lokalny oficer policji Damian Dawriczewy, pop Christofor Czarkwiani, a nawet (co jest raczej owocem wybujałej fantazji plotkarek z Gori) przyszły car Aleksander III. Oficjalnie ojcem Józefa Stalina był nadużywający alkoholu szewc Wissarion Beso Dżugaszwili. Nietrudno się domyślić, że do swoich metod wychowawczych Beso zaliczał przede wszystkim ciężką rękę. Być może wpłynęło to na charakter Józefa. Na pewno wpłynęło na stosunek do ojca, o którym nie chciał się wypowiadać. Podobnie jak o swoim trudnym dzieciństwie. Nieżyjący już prof. Paweł Wieczorkiewicz, historyk-sowietolog, zauważał w posłowiu do jednej z biografii Stalina, że młodego Józefa przezywano „konikiem Przewalskiego”, drwiąc w ten sposób nie tylko z jego domniemanego pochodzenia, lecz także z przysadzistej figury. Trudno ocenić, kiedy w otoczeniu rodziny Dżugaszwili pojawiły się plotki o tym, że ojcem chłopaka jest nie szewc-alkoholik, a podróżnik-geograf Mikołaj Przewalski. Jednak jak pisze Węgłowski, jest w tej sprawie kilka wątpliwości. Po pierwsze, sama polskość Przewalskiego. Jego rodzina, choć pochodząca ze Smoleńszczyzny, z terenów dawnej Rzeczpospolitej Obojga Narodów, nie kryła sympatii do władzy rosyjskiej. Mikołaj w 1863 roku zgłosił się jako ochotnik do walki z powstańcami styczniowymi. Raz, jak opisywał to w swojej autobiografii, został otoczony w lesie przez polski oddział, ale kiedy powstańcy usłyszeli, jak się nazywa, wypuścili go. Przewalski znał język polski z domu, obracał się w kręgu polskich naukowców i podkreślał swoje polskie pochodzenie, ale w Rosji traktowany był jak Rosjanin. Po drugie, kwestia obecności Przewalskiego w Gori. Jedna z wnuczek Stalina – co zaznacza Węgłowski – Galina Dżugaszwili, twierdziła, że Przewalski przejeżdżał przez ich rodzinną miejscowość, kiedy pospiesznie wracał z wyprawy na Daleki Wschód, wezwany do Petersburga w maju 1878 roku wieścią o śmierci matki. Z kolei autorzy książki „Nieznany Stalin”, Roj i Żores Miedwiediewowie, przekonują, że Przewalskiego nigdy w Gori nie było. Jak więc rozstrzygnąć kwestię ojcostwa? Media Autor „Bardzo polskiej historii wszystkiego” powołuje się na wyniki analiz DNA opublikowanych w 2006 roku przez rosyjski „Newsweek”. Już sam fakt przeprowadzenia takich badań wskazuje na to, jak mocno plotka ta żyje za naszą wschodnią granicą. Dziennikarze pobrali próbki od krewnych Przewalskiego i Stalina, jednak porównanie chromosomów Y wykazały, że obie rodziny pochodzą od innych założycieli. Na szczęście wyjaśnienie fenomenu fizycznego podobieństwa między Stalinem a Przewalskim jest o wiele prostsze niż wykonanie badań genetycznych. Węgłowski sięga do ustaleń zawartych w książce braci Miedwiediewów, którzy opisują historię powstania portretu Józefa Stalina. Stworzeniem oficjalnego wizerunku wodza narodu rosyjskiego zajął się w 1946 roku artysta Boris Karpow, który miał za zadanie nadać Stalinowi bardziej arystokratyczny wizerunek. Podniósł mu więc nieco czoło, zmniejszył i poszerzył ostry gruziński nos, obniżył brwi, a policzki wysunął do przodu. Na kim wzorował się Karpow? Jak przekonują autorzy „Nieznanego Stalina”, właśnie na portrecie XIX-wiecznego podróżnika Mikołaja Przewalskiego. Jeśli już doszukiwać się genetycznych podobieństw między Józefem Stalinem a słynnymi postaciami, to – jak wskazuje Węgłowski – więcej wspólnego niż z Mikołajem Przewalskim przywódca Związku Sowieckiego miał z człowiekiem lodu, nazwanym przez naukowców imieniem Ötzi. Znaleziony w tyrolskim lodowcu mężczyzna, zamarznięty około 5,3 tys. lat temu może pochwalić się podobną grupą chromosomu Y co wódz ZSRR. Przydomek „człowiek lodu” lepiej pasuje do Stalina niż „konik Przewalskiego” – z przekąsem zauważa autor „Bardzo polskiej historii wszystkiego”. Adam Węgłowski, „Bardzo polska historia wszystkiego”, Znak Horyzont, 2014 Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL Kup licencję
Badacz Memoriału, przypomniał, że w ZSRS w latach 30. żyło co najmniej 800 tysięcy osób narodowości polskiej. Ogółem w trakcie stalinowskiego Wielkiego Terroru, którego częścią była operacja polska, aresztowano około 200 tysięcy Polaków. Celem działań prowadzonych w latach1937-38, których ofiarą była ludność polska w ZSRS, była totalna likwidacja więzi z zagranicą, przy czym represje zbliżyły się do granicy, za jaką zaczyna się wyniszczenie narodu - mówi PAP historyk Nikita Pietrow. O tym, że represje zyskają wymiar narodowościowy było wiadomo od końca czerwca 1937 roku. Wówczas, jak przypomina Pietrow, odbyło się plenum Komitetu Centralnego Wszechzwiązkowej Komunistycznej Partii (bolszewików), na którym wystąpił szef NKWD Nikołaj Jeżow. Zaraz potem przygotowano wielką operację przeciw „elementom antysowieckim”, przedstawicielom dawnych klas posiadających, zamożnym chłopom, duchownym. - Już mówiło się o tym, że będą pewne cechy narodowościowe, a w tego rodzaju operacjach chodziło już o inny cel: budowę żelaznej kurtyny, odcinanie więzów łączących społeczeństwo sowieckie z zagranicą - mówi Pietrow. Władze ZSRS uznały za sprawę zasadniczej wagi likwidację tzw. bazy szpiegowskiej wywiadów zagranicznych. Operacje narodowościowe były wymierzone nie tylko w konkretną społeczność, ale we wszystkie osoby związane z danym krajem, np. w tych, którzy w nim byli czy mieli tam krewnych. Jak tłumaczy, operację polską uzasadniono obecnością wielu Polaków w radzieckich organach partyjnych i państwowych, komunistycznej Międzynarodówce, armii, NKWD. - Uderzono najpierw w nich, bo zajmowali dość ważne stanowiska. I stanowiło to także uzasadnienie - oto, jak głęboko przeniknęła rzekoma „działalność wywiadowcza Polski” w głąb społeczeństwa radzieckiego. Potem „szpiegomania” osiągnęła wyżyny - od aresztowanych wydobywano zeznania, które mnożyły się i powstawał fikcyjny spisek Polskiej Organizacji Wojskowej - mówi Pietrow.". Jednak w rzeczywistości operacja wymierzona przez NKWD w Polaków polegała nie tylko na likwidowaniu rzekomego spisku, a stała się pretekstem do przeprowadzenia czystki w społeczeństwie. Wśród około 140 tysięcy aresztowanych w ramach operacji byli Polacy, ale też ludzie innych narodowości mający różnego rodzaju powiązania z Polską i Polakami. Badacz Stowarzyszenia Memoriał ujawnia kulisy całej operacji i podkreśla, że była ona „wycyzelowana do perfekcji” pod względem techniki represji. - Opracowano ich mechanizm: sprawy aresztowanych rozpatrywała „dwójka”, czyli komisja złożona z szefa lokalnego NKWD i prokuratora. Listy oskarżonych (w formie zszytych arkuszy, tzw. albumów) kierowano do Moskwy w celu zatwierdzenia wyroków. Pod tym względem operacja polska stała się modelową dla wszystkich pozostałych i np. formalnie rozpoczęta wcześniej, pod koniec lipca 1937 roku, operacja niemiecka zaczęła toczyć się po torach polskiej [...] Z punktu widzenia Józefa Stalina Polaków radzieckich pewnie nie powinno było być w ogóle, czy też nie powinni oni być Polakami mającymi choćby niewielki autonomiczny ustrój narodowy. Choć w innych operacjach narodowościowych również często zapadały wyroki śmierci, to w przypadku polskiej zwraca uwagę ich wysoki odsetek. Spośród około 140 tysięcy aresztowanych rozstrzelano około 110 tysięcy - podkreśla Pietrow. Liczba 200 tysięcy aresztowanych, w przypadku których zapisano w dokumentach narodowość polską, oznacza, że podczas Wielkiego Terroru aresztowany został co czwarty żyjący w ZSRS Polak. Badacz nie ma wątpliwości, że skala represji wobec Polaków „graniczy z pojęciem ludobójstwa”. - Jeśli ktoś powie, że Stalin nie stawiał sobie za cel ludobójstwa, to będzie miał rację, gdyż dziś patrzymy na to zjawisko z punktu widzenia skutków dla społeczności, której zagroziło niemal praktyczne wyniszczenie. Nie znając słowa „ludobójstwo” i nie planując tego, co dziś nazywamy ludobójstwem, Stalin niemniej doszedł do tej niebezpiecznej granicy, za którą zaczyna się zjawisko wyniszczania narodu - mówi badacz Memoriału. Za początek operacji polskiej uważa się rozkaz Jeżowa z 11 sierpnia 1937 r., noszący numer 00485. Rozkaz wskazywał, że aresztowaniu podlegają członkowie Polskiej Organizacji Wojskowej, pozostający w ZSRS żołnierze wzięci do niewoli podczas wojny polsko–bolszewickiej, mieszkańcy dawnego terytorium Rzeczypospolitej Polskiej, którzy znaleźli się w granicach ZSRS w wyniku ustaleń traktatu ryskiego, byli działacze PPS, duchowni, nauczyciele, urzędnicy, ale także zamożniejsi chłopi. W rozkazie polecono także, by wszyscy aresztowani zostali podzieleni na dwie kategorie: pierwszą podlegającą rozstrzelaniu, drugą osadzeniu w więzieniach i łagrach z wyrokami od 5 do 10 lat. Akcję likwidacji ludności polskiej w ZSRS zakończyła decyzja NKWD i Rady Komisarzy Ludowych ZSRS z 15 listopada 1938 roku. Źródło: PAP
Jest styczeń 1962 roku. Rządzącą Polską ekipę Władysława Gomułki odwiedza Wielki Brat z Moskwy – I sekretarz radzieckiej partii komunistycznej Nikita Chruszczow, następca Stalina. Notable i ich świta bawią się i polują w Białowieży. Bawią się na całego, i to tak niefrasobliwie, że idzie z dymem zabytkowy białowieski Domek Myśliwski, pamietający jeszcze czasy carskie. Lecz nie tylko o zabawę w tym spotkaniu chodzi. W drodze na polowanie polscy towarzysze zasypują Chruszczowa pytaniami o destalinizację. Dopytują go o poprzednika, którego "błędy i wypaczenia" odważył się ujawnić. W końcu Chruszczow nie wytrzymuje: "Co wy tak się uparliście na tego Stalina? Przecież to był Polak." Stalin – czyli Józef Wissarionowicz Dżugaszwili – Polakiem? To brzmi jak kiepski dowcip. Ale świadkiem wspomnianych rozmów był milicyjny generał Franciszek Szlachcic, człowiek ministra Mieczysława Moczara . Relacjonując to w 1988 roku dziennikarzowi "Wprost" Markowi Zieleniewskiemu, wciąż nie krył emocji. "To było dość niesamowite. Opowiedziałem o tej rozmowie Moczarowi – nie uwierzył, napomknąłem [premierowi] Cyrankiewiczowi. »Jeszcze nam tego brakowało« – skomentował. Nie dawało mi to jednak spokoju i będąc w Moskwie zacytowałem słowa Chruszczowa pewnemu staremu czekiście. »To nie żart« – zaśmiał się. I opowiedział, jak to znany badacz Azji polskiego pochodzenia, hrabia Przewalski, poznał ubogą Gruzinkę. Ta prosta dziewczyna urodziła dorodnego chłopaka. Była jednak zbyt niskiego stanu, aby liczyć na dozgonne więzy z hrabią, więc szybko znaleziono dla niej męża. Był nim biedny szewc-pijaczyna. Nazywać się miał Dżugaszwili". Potem Szlachcic otworzył przed dziennikarzem encyklopedię, a następnie porównał zdjęcia Przewalskiego i Stalina. Zwrócił szczególną uwagę na spojrzenie, o którym radziecki tygodnik "Ogoniok" napisał: "Pamięć tego wzroku do dzisiaj przejmuje niektórych dreszczem"… Fiksacja pierwszego sekretarza Szlachcic przyznał we wspomnieniach "Gorzki smak władzy", że próbował jeszcze wyciągnąć coś od Chruszczowa, lecz ten nie podjął tematu ojca Stalina. Jednak "wydawało się, że wie coś o tym". Chruszczow długo już nie porządził. W 1964 roku stracił władzę. Do tematu Stalina i Polski wrócił w swoich "Fragmentach wspomnień". Jakby nie słyszał o stalinowskich zbrodniach na Polakach, podkreślał "propolską" politykę poprzednika: "Stalin sprzyjał polskiemu kierownictwu i robił wszystko, żeby Związek Radziecki Polsce dopomógł, czasem nawet z krzywdą dla Związku Radzieckiego. Mam na myśli okropny głód na Ukrainie w latach 1946-47 na skutek klęski nieurodzaju. Ukraina oddała wszystko, co mogła oddać, ale planu jednak nie wykonała. Kołchozy i kołchoźnicy mieli dosłownie puste stodoły, tam był głód, zdarzały się wypadki ludożerstwa i to nie jeden ani dwa. A w tym czasie zebrane z Ukrainy zboże wysyłano do Polski". Chruszczow pisał o tym jako znawca – w końcu był za Stalina szefem komunistycznej partii na Ukrainie. Jak jednak zaznaczał, o wysyłce zboża decydował wąski krąg osób, Ukraińcy nie byli tego świadomi. Polacy zaś i tak utyskiwali na nowe porządki – Chruszczow od polskiej orędowniczki komunizmu Wandy Wasilewskiej usłyszał, że warszawiacy jedzą biały chleb, a i tak "wymyślają na rząd radziecki, że mało daje białego chleba, a zamiast białego przysyła czarny". Polacy narzekali zatem na czarną mąkę, nie wiedząc, że "Ukraińcy, których zboże idzie do Polski, puchną z głodu". Polska prosiła o mąkę, to Stalin dawał, a gdzie indziej panował głód. "Tak wyglądała sytuacja na Ukrainie i w Mołdawii. Czy podobnie było w innych republikach, nie mogę powiedzieć, ale u nas w każdym razie wprowadzono surowy system kartkowy i dlatego jeśli już nie było głodu, to i tłustego życia także nie mieliśmy, tj. ludzie przymierali głodem, a mimo to Stalin wydzielał ziarno i wysyłał do Polski. I to na pewno" – opisywał Chruszczow. Nawet pokusił się o diagnozę, skąd była ta "dobroć" Stalina. – "Ja uważałem, że tak robi, bo chce uzyskać od narodu polskiego rozgrzeszenie, jak to robią ludzie wierzący, za tamto porozumienie z Hitlerem, z którego wynikł rozbiór Polski. A właściwie w jakimś stopniu i nasz udział na początku wojny." Stalin? Rozgrzeszenie? A co z powstaniem warszawskim, któremu dał tragicznie się wykrwawić, stojąc bezczynnie nad Wisłą? Chruszczow nie przypomina sobie, żeby była w tym jakaś złośliwość Stalina, tylko uwarunkowania frontowe i polityczne. "Podeszliśmy pod Kijów, a także zatrzymaliśmy się przed Dnieprem" – powołał się na analogię i dodał już bardziej szczerze: "Nie leżało to w naszym interesie, by popierać generała, który zarządził powstanie. Dlatego, że później wystąpiłby przeciw nam, gdybyśmy go nie uznali, a my byśmy pewnie go nie uznali. A powstanie to inspirował znaczy się Churchill za pośrednictwem Mikołajczyka. Chciał nas postawić, no że tak powiem, przed faktem dokonanym, że my byśmy krew przelewali, przyszli do Warszawy, Niemców przepędzili, a w Warszawie już zasiada rząd polski, już siedzi Mikołajczyk, że tak powiem. No, a usuwać utworzony już rząd, to wywołać pewne komplikacje miedzy sojusznikami, czy nawet tarcia, a to oczywiście nie było pożądane". Można się zastanawiać, czy atakując Stalina i narzekając na sytych Polaków, Chruszczow nie próbował przerzucić win za "wypaczenia" komunizmu na element jak najbardziej "obcy" od rosyjskiego. Bo przecież Stalin nie był jedynym nie-Rosjaninem w komunistycznej wierchuszce. I nie chodzi wcale o Żydów czy Łotyszy, a właśnie o Polaków. O twórcy sowieckiej bezpieki Feliksie Dzierżyńskim słyszeli wszyscy, a nie był jedyny. Historyk, wykładowca i pisarz Jan Ciechanowicz wydał swego czasu zbiór "Polonobolszewia. Siedmiu mędrców sowieckich, czyli jak polska szlachta komunizowała Rosję". Wskazywał w niej, że to właśnie Polacy tworzyli "mózg" komunistycznego systemu. W streszczeniu swej książki wymieniał: "Twórcą teorii i praktyki prawnej komunizmu, prokuratorem generalnym ZSRR przez 35 lat, autorem teoretycznych dzieł utwierdzających krwawy terror był polski szlachcic herbu Trzywdar Andrzej Wyszyński (miał wspólnego z kardynałem Stefanem pradziada). Czołową bojowniczką o »równouprawnienie« kobiet, utalentowaną dyplomatką i uwodzicielką sowieckiego wywiadu była polska arystokratka herbu Ostoja Aleksandra Kołłątaj (z domu Domontowicz). Drugim po Feliksie Dzierżyńskim (herbu Sulima) szefem sowieckiej bezpieki był hrabia Czesław Mężyński herbu Kościesza (narady ścisłego kierownictwa Czerezwyczajki aż do roku 1933 włącznie, odbywały się w języku polskim, a wśród oficerów NKWD rozstrzeliwujących oficerów WP w Katyniu, Miednoje i in. było bardzo wielu Polaków). Głównym teoretykiem szeregu książek z zakresu teorii budownictwa komunistycznego był profesor Stanisław Strumiłło (herbu Dąbrowa), a najwybitniejszym sowieckim dyplomatą i wieloletnim ministrem spraw zagranicznych ZSRR był Andrzej Gromyko herbu Abdank". Fotoportret Mikołaja Przewalskiego Wróćmy jednak do Stalina. W 1946 roku, gdy wedle słów Chruszczowa Józef Wissarionowicz wielce "pomagał" Polsce, Towarzystwo Geograficzne ZSRR zaczęło przyznawać złoty medal imienia Mikołaja Przewalskiego. Tyle tych zbiegów okoliczności, może warto sprawdzić, czy podróżnik podczas swych wędrówek po Azji rzeczywiście mógł zahaczyć o Gruzję i tam dorobić się potomka? I czy ewentualne pokrewieństwo Stalina i Przewalskiego można naukowo udowodnić bądź odrzucić? A poza tym, czy w ogóle możemy traktować Przewalskiego jako Polaka? Najpierw jednak sprawdźmy, czy poza Chruszczowem ktoś jeszcze podważał fakt, że to Wissarion "Beso" Dżugaszwili był ojcem Stalina. Wszyscy ojcowie Józef Wissarionowicz Dżugaszwili urodził się 6 grudnia 1878 roku w Gori w Gruzji. Z jakiegoś powodu podawał jednak zmyśloną datę 21 grudnia 1879 roku. Pewnie zrobił to, chcąc uniknąć poboru do wojska. A może próbował ukryć swoje "nieprawe" pochodzenie? Od dzieciństwa nasłuchał się plotek, że "Beso" wcale nie jest jego ojcem, a matka Jekaterina "Keke" Geładze mało ma ze świętej. "Złe języki" miały używanie i potem, bo ktoś pomagał Dżugaszwilim finansować naukę Józefa w seminarium duchownym. Przecież nie mogli sobie na to pozwolić pozwolić uboga służąca i szewc pijanica! W Gori najczęściej mówiło się, że to bogaty kupiec Jakow Egnataszwili lub podróżnik Mikołaj Przewalski finansowali edukację Józefa. Już wcześniej, ze względu na niski wzrost i ociężały krok nazywano chłopaka "konikiem Przewalskiego". Lecz w gronie domniemanych kochanków "Keke" i potencjalnych ojców Stalina znaleźli się także: przyszły car Aleksander III (!), pop Christofor Czarkwiani i oficer policji Damian Dawriczewy. Sporo ważnych osób jak na prostą służącą, nawet jeśli w owych czasach w Gruzji posiadanie kochanki było na porządku dziennym… Biograf Jurij Boriew w "Prywatnym życiu Stalina" wskazywał jak takie plotki były dewastujące dla "Beso", męża Jekateriny: "Trójkąt małżeński jest nie do zaakceptowania przez ludzi Wschodu – poczucie hańby wygnało Dżugaszwilego z domu. Stalin wychowywał się i dorastał w atmosferze powszechnej pogardy, okazywanej poczętemu w grzechu, nieślubnemu dziecku. Być może to właśnie stało się źródłem jego kompleksu niższości, który przerodził się później w pragnienie władzy i przemocy nad innymi. Opowiadają, że w latach trzydziestych, kiedy Stalin był w Tbilisi (Tyflisie), zapytany, jak czuje się jego matka, odpowiedział: »Nie obchodzi mnie, jak żyje ta stara k...«. Natomiast dwaj bracia Egnataszwili cieszyli się szacunkiem i życzliwością Stalina. Otworzył im drogę do kariery, wprowadzając w skład Rady Najwyższej Gruzji. Po XX Zjeździe (1956) pojawił się we Francji emigrant, który podawał się za brata Stalina i syna księcia Egnataszwili. Twierdził, iż wcześniej nie mógł przyznać się do tego pokrewieństwa z obawy o swoje życie". Dodajmy, że takie samo imię jak stary Egnataszwili – Jakow – otrzymał jeden z synów Stalina. Notabene, trafił do niewoli podczas walk z Niemcami na Białorusi, w lipcu 1941 roku. Dyktator niewiele zrobił by go uwolnić – Jakow Dżugaszwili zginął w obozie koncentracyjnym w Sachsenhausen. Ale Stalin i tak nie wydawał się gorszy od "Beso" kilkadziesiąt lat wcześniej. Rodzina patologiczna "Beso" tylko pił i wyzywał dziecko "Keke" od bękartów. Raz w gniewie rzucił chłopcem tak mocno o podłogę, że mały przez kilka dni sikał krwią. Nie zapewnił mu utrzymania – to "Keke" musiała zadbać o syna, najmując się do fizycznej pracy w domach bogaczy. Nic dziwnego, że Józef o "Beso", niepiśmiennym szewcu-pijaku, który ostatecznie zginął podczas pijackiej bójki, dużo nie wspominał. Skoro jednak matka tyle dla niego poświęciła, dlaczego Stalin wyzywał ją przy znajomych? Dlaczego po rewolucji październikowej tylko dwa razy odwiedził "Keke", a ona nigdy nie pojechała do niego do Moskwy? Na pogrzebie matki w 1937 roku Stalin nawet się nie pojawił. Słynny reżyser z Tbilisi, Siergiej Paradżanow, zapewniał, że dyktator nawet nigdy nie odwiedził grobu matki! Przysłał za to na pogrzeb wieniec z napisami po gruzińsku i rosyjsku: »Mojej drogiej i ukochanej matce syn Josif Dżugaszwili (Stalin)«. Przetrwały też króciutkie listy, które do niej pisał (wrażliwy człowiek – kiedyś brał się nawet za wiersze!). Po dojściu bolszewików do władzy wprowadził zaś matkę do pałacu byłego carskiego namiestnika. Kiedy był na szczycie, "Keke" zapytała go ponoć, kim teraz jest. Nie rozumiała, gdy odpowiedział, że sekretarzem komitetu centralnego partii. "Jestem kimś w rodzaju cara". Matka stwierdziła wówczas, że razy, które zebrał od niej w dzieciństwie, nie poszły na marne: "Wyszedłeś na ludzi". Na pożegnanie powiedziała jednak: "Mimo wszystko szkoda, że nie zostałeś popem". Dziwne, jak wielu znaczących psychologicznych tropów można doszukać się w tej krótkiej anegdocie. Stalin porównuje się do cara, a plotka mówiła, że mógł być synem Aleksandra III. Rozmawia o przemocy w domu, a kupca Egnataszwilego znano z walk na pięści. Matka żałuje, że syn nie został popem – a kolejnym domniemanym jej kochankiem był duchowny Czarkwiani. Ostatecznie Stalin stał się dyktatorem, władającym policyjnym państwem – a właśnie policjantem był Dawriczewy, kolejny kandydat na jego ojca. Oczywiście naciągamy tu sens wymiany zdań miedzy matką a synem. Dowiedliśmy jednak ponad wszelką wątpliwość, że stosunki Stalina z "Keke" były skomplikowane, pełne podtekstów. Od "Beso" całkiem się dystansował. Pewnie dorastając marzył nawet, żeby to nie on był jego prawdziwym ojcem. Ba, może ani Józef, ani nawet matka nie mieli co do tego pewności? Już będąc u steru władzy Stalin sugerował, że spłodził go Egnataszwili. Innym razem powiedział jednak na przyjęciu, że jego ojcem był pop. A Przewalski? Jego potraktował Stalin w sposób szczególny… (...). Ciąg dalszy historii w książce "Bardzo polska historia wszystkiego" autorstwa Adama Węgłowskiego, która ukazuje się nakładem wydawnictwa Znak Horyzont. Foto: Znak Horyzont
dlaczego stalin nienawidził polaków